W tym poście będziecie mieli okazję zaznajomić się z moimi pracami. To krótkie opowiadanie, trochę straszne, ale mam nadzieję, że się spodoba :) Miłej lektury!
MUZA
ŚMIERCI
Ta historia wydarzyła się dawno, dawno
temu, jeszcze przed słynnym ateńskim filozofem Platonem. W tamtych czasach, na
Oceanie, dziś nazywanym Atlantyckim, istniała wspaniała wyspa – Atlantyda.
Bogowie przychylnie patrzyli na jej
mieszkańców. Niestety, Atlantydzi stali się zbyt próżni i pyszni; zaczęli czcić
swych królów jak istoty niebiańskie. Bogowie rozgniewali się i zatopili wyspę
wraz z jej mieszkańcami w morskich czeluściach Terry.
Jednak na początku Atlantydy ludzie chętnie
składali ofiary bogom, a ich wiara była niezachwiana. Dziękowali za utworzenie
wyspy-raju. Bogowie, zadowoleni takim stanem rzeczy, postanowili jakoś wyróżnić
swój naród wybrany i zaczęli obdarzać ludzi.
Pewna dziewczyna, Palia, została wyróżniona
przez bogów nadzwyczajnym darem. Kiedy śpiewała przy akompaniamencie swojego
fletu, jej muzyka leczyła słuchających jej ludzi z chorób zarówno cielesnych,
jak i umysłowych. Kiedy śpiewała, dla osób jej słuchających świat przestawał
istnieć. A gdy budzili się ze słodkiego transu, czuli się świeżo i lekko, jakby
ich dusze opuściły ciała i nimi nieobciążone, mogły wzlecieć hen, wysoko, aż do
samych gwiazd.
Pewnego razu Palia wybrała się ze swoim
fletem do lasu. Szła grając, a delikatne melodie wydobywające się z instrumentu
sprawiały, że ośmielone zwierzęta wychodziły jej naprzeciw.
Po jakimś czasie Palia dotarła do
najgłębszej części puszczy. Wyczuła w powietrzu jakieś mroczne czary:
nienawistne dźwięki, pałające rządzą mordu. Jednak niestrudzenie szła dalej. Nagle wyszła na polanę. Drzewa dokoła były
przegniłe i martwe, wyciągające swe trupie ręce w kierunku Palii, jakby
przestrzegając ją, aby uciekała. Na żółtej, spalonej trawie leżały martwe
zwierzęta. Na środku polany stała postać spowita mrokiem, odwrócona do Palii
plecami, trzymająca w ręce harfę. Biła od niej aura grozy.
Niespodzianie na polanę wleciał ptak.
Mroczna postać delikatnie uderzyła struny palcami, wydając z nich cichy dźwięk,
trupie tchnienie. Ptak padł nagle martwy na ziemię, trafiony zaklęciem. Palia
wiedziała już, kogo ma przed sobą.
Złapała oburącz flet i zaczęła grać.
Melodia zaczęła rozsnuwać kurtynę śmierci wiszącą nad polaną, gdy nagle postać
odwróciła się, a między muzykę Palii zakradły się czarne macki jej muzyki, niby
mroczne węże.
Była to bowiem Aire, obdarzona darem równie
osobliwym, co Palia. Jeśli Palia była Muzą Życia, to Aire – Muzą Śmierci.
Rozpoczęły swój pojedynek. Raz przewagę
zyskiwała Palia, raz Aire. W końcu Palię zaczęły opuszczać siły. Nuty urywały
się w połowie, niby rzężący oddech umierającego. I nagle naszła ją ochota, by
spojrzeć Aire w twarz. Związana tym pragnieniem, powoli uniosła głowę i
spojrzała Śmierci w oczy. Wtedy oddech w niej zamarł, pot strachu skroplił
czoło. Były to oczy trupa, trupa wypełnionego sztucznym życiem. Złego ducha,
zamieszkałego w martwym ciele.
Ciszę, która zapadła na polanie, przerwał
trzask. Jedna łza spłynęła po policzku Palii. Drugi trzask. Trzeci. Szczątki
fletu opadły na ziemię ze sparaliżowanych ramion Palii. Dziewczyna poczuła chłód
w sercu.
Aire przeciągnęła palcami po strunach.
Jedna nuta.
Eter przeszył wrzask Palii. Rzuciła się do
ucieczki, biegnąc na oślep, przed siebie, gnana spojrzeniem tych martwych oczu.
W końcu wypadła z lasu, w pobliżu klifów. Gnana szaleństwem, rzuciła się z
urwiska, oddając swe ciało morzu.
Aire została na polanie, w środku lasu i
dalej snuła swoje śmiertelne sieci.
A Palia, która tak ukochała muzykę,
zginęła, muzyką zabita.
KONIEC